Sport

  • 2012-08-03

Grzegorz Sudoł na Olimpiadzie w Londynie

Grzegorz Sudoł już w sobotę wystartuje na Olimpiadzie w Londynie, w chodzie sportowym na 20km. Mamy nadzieję, że każdy mieszkaniec Nowej Dęby będzie w najbliższą sobotę trzymał kciuki za naszego reprezentanta. A tymczasem możemy poczytać trochę ciekawych informacji z życia naszego Grzesia, jakie sam zamieścił na swoje stronie internetowej, będących przedrukiem z artykułu "Zakręty na drodze do Londynu" z Dziennika Polskiego.

Dramatycznie rozpoczęło się życie 34-letniego chodziarza AZS AWF Kraków GRZEGORZA SUDOŁA. Lekkoatleta pokonał przewlekłe choroby, zniósł upokorzenia w szkole, a teraz będzie walczył o pierwszy w karierze medal IO.

Zaraz po urodzeniu lekarze przetaczali Grzesiowi krew i podejrzewali a to zapalenie ucha, a to krtani, a to płuc. Później okazało się, że miał polipa w uchu. Zdiagnozowali to dopiero w Rzeszowie, zrobili operację i uratowali go. Stan Grzesia był beznadziejny– opowiada Krystyna Sudoł, matka sportowca, wspominając z bólem serca komplikacje po przyjściu na świat w Nowej Dębie pierwszego z dwóch synów. Każda sekunda walki o życie Grzegorza była katorgą. Momentami czuło się, że mały pacjent szpitala na Podkarpaciu nie zdoła wyjść zwycięsko z tej batalii.

– W ogóle już się nie ruszał. Wydawało się, że to koniec. Pamiętam, że nawet karetkę wysłali z wielką łaską.W Rzeszowie pan doktor popatrzył na Grzesia i powiedział: „Co to, trupa pani przywiozła?”, ale dzięki Bogu się udało. Odebraliśmy go ze szpitala dopiero w grudniu, na święta – wspomina pani Krystyna. Mama Grzegorza przez wiele lat pracowała w Nowej Dębie jako monter gospodarstwa domowego przy produkcji żelazek. Olimpijczyk przyszedł na świat 28 sierpnia 1978 roku jako wcześniak. To spowodowało przewlekłe, trwające dziewięć lat, problemy ze zdrowiem. Paniczny strach towarzyszył rodzicom do drugiego roku życia syna, bo angina, zapalenia płuc i krtani niosły z sobą niebezpieczeństwa, śmiertelne dla dziecka w tym wieku. Rodzicielka uderza się w pierś i przyznaje, że przez niewiedzę popełniła w ciąży błąd. – Niepotrzebnie wykąpałam się w zbyt ciepłej wodzie. Odkleiło się łożysko, poszła krew i lekarze musieli robić cesarkę. Gdzie tam wtedy rodzice mówili, co trzeba zrobić...

Pierworodny syn państwa Sudołów miał mieć na imię Krzysztof, ale ojciec Henryk, tokarz z 46-letnią praktyką, był wielkim miłośnikiem piłki nożnej i grającego wówczas w sąsiednim Mielcu Grzegorza Laty. Z estymy do króla strzelców MŚ z 1974 roku postanowił nadać synowi to samo imię z nadzieją, że może również zostanie sportowcem. Później, gdy Grzegorz chorował, ksiądz odprawiał w jego intencji nabożeństwa. – Kiedyś mi powiedział, że jeśli dziecko przeżyje trzecią mszę, będzie sławne na cały świat. Tak sobie nieraz myślę, że był chyba prorokiem – wzdycha pan Henryk. Grzegorz Sudoł szczególnie zapamiętał trwające nawet pół roku pobyty w klinice w Lublinie. Miał osiem lat, gdy usunięto mu trzeci migdał, a błąd w sztuce lekarskiej o mało nie przypłacił utratą słuchu. Trwały ślad pozostał do dzisiaj i chodziarz zdecydowanie gorzej słyszy na jedno ucho. W Lublinie uczył się, stamtąd przepisywano mu oceny. Jako bardzo traumatyczną wspomina przymusową separację od rodziny.–Rodzice mogli mnie odwiedzać raz w tygodniu przez dziesięć minut z zegarkiem w ręku. Po upływie tego czasu wręcz odrywano mnie od mamy i taty… Znów żyłem oczekiwaniem na ich kolejną wizytę – mówi sportowiec, który nigdy wcześniej nie opowiadał publicznie o dzieciństwie naznaczonym chorobami.

– „Mamuś, jak kiedyś urosnę, to będę sportowcem. Będziesz mnie widziała w telewizji”- przywołuje słowa syna pani Krystyna.

–Od małego tak mi mówił.

To było jego wielkim marzeniem. Matka długo była przeciwna, by Grzegorz zajmował się sportem. Nie sądziła, aby osłabiony ciągłymi infekcjami organizm potrafił wytrzymać trud pracy na treningach i startów w zawodach. Grzegorz postawił na swoim w IV klasie szkoły podstawowej. Zaczynał od piłki nożnej oraz biegów średnich i przełajowych. Do chodu sportowego trafił przypadkiem. Razem z grupą z obozu sportowego pobłądził w Lasach Janowskich. Żeby odsapnąć, przerzucili się na marsz.

– Gość tak się wysforował i szedł na tyle ładnie, że postanowiłem namówić go, by spróbował tej konkurencji–mówi Julian Zięba, pierwszy trener Sudoła z klubu Stal Nowa Dęba.

Zwiększanie intensywności zajęć następowało samoczynnie.Sprawny i systematyczny chłopiec najpierw bawił się sportem 2–3 razy w tygodniu, a w młodzikach pracował już od poniedziałku do piątku. Gdy doszedł do wieku juniora młodszego, trener Zięba nie wątpił o jego talencie. – Wiedziałem, że to będzie zawodnik wysokiej klasy. Można mu było przykręcić śrubę i trochę sztucznie go podrasować, jak samochód, żeby jeszcze bardziej wyśrubować wyniki. Ale czułem, że trzeba podejść do niego ostrożnie, bo to może być przyszły olimpijczyk – w głosie szkoleniowca słychać satysfakcję. Sudoł chrzest bojowy przeszedł w Gdańsku na 20 km. Deszcz,chwilami ulewny, nie powstrzymał zawziętego sportowca.

– Pamiętam jak dziś, siedział tak fajnie na krawężniku niesamowicie zarąbany. Nogi i buty miał całkiem zamoczone. Zdobywając młodzieżowy tytuł mistrza Polski, będąc jeszcze juniorem młodszym, pokazał wtedy charakter do sportu – uważa szkoleniowiec z Nowej Dęby.

Niskie pensje sprawiały, że czteroosobowa rodzina Sudołów żyła skromnie. W domu liczyła się każda złotówka, dlatego zamiast od razu kupować nowe obuwie sportowe, ze zniszczoną parą szło się do szewca. Tak można było zaoszczędzić kilkadziesiąt złotych. Z pomocą finansową często spieszyli dziadkowie. To dzięki nim wnuk miał potrzebny sprzęt do chodu, dres i mógł jeździć na obozy sportowe. W szkole podstawowej Sudoł nie był prymusem, ale średnia ocen 4,6 świadczyła o jego zdolnościach. Należał do spokojnych uczniów, lecz z grupką dokazujących chłopców parę razy dał się nauczycielom we znaki. Podczas jednego z pikników klasowych pod namiotami przyszły lekkoatleta był w gronie rówieśników, którzy dokuczali innym.

– Już o 4nad ranem kazałem im zrobić rundkę nad rzeczką.

Pobiegaliśmy trochę, towarzystwo padło, a Grzegorz uśmiechał się w autobusie od ucha do ucha.Widocznie miał już zacięcie do pracy od świtu i kara okazała się dla niego przyjemnością – mówi Wiesław Ordon, przez pięć lat wychowawca Sudoła w Szkole Podstawowej nr 1. Obecnie jest burmistrzem miasta i gminy Nowa Dęba. Nieprzejednanie w dążeniu do upatrzonego celu objawiło się już na etapie wybierania szkoły. Sportowiec postawił na edukację w zawodówce o profilu motoryzacyjnym w Tarnobrzegu. – Mama niemal dostała zawału, bo podarłem podanie do technikum samochodowego w Nowej Dębie. Mówili mi, że w PKS-ie jest bardzo fajna praktyka –mówi Sudoł, dziś pracownik w Katedrze Teorii i Metodyki Lekkiej Atletyki krakowskiej AWF. Scenariusz zawsze był ten sam: powrót z zajęć, drzemka, obiad i trening. Domownikom wydawało się dziwne, że Grzegorz wracał z zajęć wypruty, ale milczał jak zaklęty. Dopiero po latach, gdy kończył studia w Krakowie, przyznał, że miał do czynienia z nauczycielem prześladowcą. Instruktor szczerze nienawidził sportu i pierwszym powołaniem do reprezentacji chodziarz rozognił jego frustrację. – Zaczęło się od wpisywania godzin nieusprawiedliwionych i przez trzy lata, za karę, skrobałem halę albo myłem kanały samochodowe. Cały czas próbował złamać mnie psychicznie, ale bez powodzenia. Na koniec powiedziałem mu, żeby na dyplomie nie wpisywał mi „mechanik samochodowy“, tylko „sprzątaczka dyplomowana“. Gest miał tylko raz, gdy na odchodne podał mi rękę i zapytał: „Ty naprawdę jesteś taki dobry w tym sporcie?”. „Aktualnie jestem mistrzem Polski” – odpowiedziałem i na tym się skończyło – relacjonuje Sudoł.

Najbliżsi są zgodni, że gdyby nie upór, zawziętość i wielka determinacja, Sudoła nie byłoby w czołówce chodziarzy na świecie. – Tu trzeba wielkiego samozaparcia – uważa trener Zięba. Paradoksalnie, te właśnie cechy charakteru mogły spowodować, że chodziarz od roku nie może wykaraskać się z problemów zdrowotnych. Przykładów niepowodzeń jest kilka, jak ubiegłoroczne MŚ w Daegu na 50 km, gdy Sudołowi odnowiła się kontuzja mięśnia przywodziciela i w efekcie musiał zejść z trasy. Dwukrotny olimpijczyk Roman Magdziarczyk, najlepszy przyjaciel z kadry w latach 1994-2006, uważa, że Sudoł nie potrafił zbalansować wysiłku na cały sezon. Poważny błąd z reguły popełniał już w okresie przygotowawczym.

– Grzesiek prędko chciał złapać formę, robił to i bardzo mocno podniecał się, że już szybko chodzi.

Przez to we wczesnych fazach przygotowań osiągał prędkości, które my uzyskiwaliśmy w okresie startowym. Ta przywara objawiała się w drobnych dolegliwościach. Rozumiał nasze opinie,wysłuchiwał i brał pod uwagę, ale przychodził trening i prędkość go „niosła”. Moc jest przyjemna, ale trzeba ją dawkować – wyjaśnia Magdziarczyk.

– Czasami dokładałem sobie, choć podświadomie wiem, że nie powinienem przesadzać – przyznaje Sudoł i dodaje, że odwieść go od własnej koncepcji nieraz graniczy z cudem: – Osoby, z którymi współpracuję, często czują opór, żeby na mnie nakrzyczeć. A w takiej sytuacji trzeba mnie zrugać, nawet w mocnych słowach. Czasami trener musi zareagować. W Londynie trenowany przez Ilię Markowa Sudoł stanie przed arcytrudnym zadaniem. Kto wie, czy nie największym wyzwaniem w karierze sportowej.W debiucie na IO w Atenach chodziarz krakowskiego AZS AWF zajął 7. miejsce, przed czterema laty w Pekinie był 9., ale wtedy dwukrotnie ścigał się na swoim koronnym dystansie 50 km. Tym razem nie wypełnił minimum olimpijskiego, dlatego w stolicy Wielkiej Brytanii musi zmierzyć się ze specjalistami na 20 km. – Trzymam kciuki, ale będzie mu zdecydowanie trudniej – ocenia trener Zięba.

– To nasza przywara, że nie wierzymy w swoich, nawet wbrew racjonalnym przesłankom – twierdzi Magdziarczyk, choć sam nie upatruje w Sudole murowanego kandydata do medalu:

– Powinien powalczyć o najlepszą „ósemkę”. Prędkości zawodników na 20 km będą dużo większe, ale Grzesiek dzwonił do mnie i twierdzi, że jemu też poszły do góry.

Na sukces liczy po cichu pani Krystyna, która trzyma w domu dziesiątki pucharów wywalczonych przez najstarszą latorośl. Wraz z pierwszymi sukcesami syna stała się jego wierną kibicką i nie zapomina słów koleżanki, która po piętnastu latach złożyła jej wizytę. – „A tak mówiłaś, że nie dasz chłopaka do sportu. Rozejrzyj się, ile sprawił ci radości”.

źródło: grzegorzsudol.pl

Urzad Miasta i Gminy Nowa Dęba.

Realizacja: ideo. Powered by: Edito CMS