Pogoda była wymarzona dla chodziarzy. Niebo przysłonięte było chmurami, temperatura oscylowała w granicach 22-25 stopni Celsjusza, a wilgotność powietrza
niewiele przekraczała 50 procent.
Jeszcze na 30. kilometrze Sudoł zaliczył najlepszy swój czas na ostatnich pięciu kilometrach - 21.56. Wydawało się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Niestety po kilku następnych kilometrach z pola widzenia zniknął Grzegorz Sudoł. Okazało się, że 33-latek zszedł z trasy, bowiem odnowiła mu się kontuzja mięśnia przywodziciela w lewej nodze. To był dramat dla naszego wicemistrza Europy.
- To kontuzja, której nabawiłem się już w marcu. Byłem jednak przekonany, że była na tyle zaleczona, iż mogłem stanąć w Daegu do walki o medale. Bardzo dobrze się czułem, ale ból był tak silny, że właściwie tylko przesuwałem tą nogą po asfalcie - mówił rozżalony Sudoł, którego trenerem jest Ilja Markow.
Nasz zawodnik czuł, że może tego dnia powalczyć o medal, a dodatkowo jeszcze rywale szli tak, jak przewidywał wraz z Robertem Korzeniowskim. Do mety nie doszedł bowiem ani Diniz, ani Deakes. Pierwszy został zdyskwalifikowany, a drugiego od 33. kilometra zaczęły łapać skurcze i ostatecznie nie ukończył rywalizacji.
- Chciałem, żeby Francuz poszedł do przodu, żeby ktoś z nim zaatakował i tak się stało. Wszystko przebiegało więc zgodnie z planem. Na 30. kilometrze szedłem jeszcze na trzecim miejscu, chociaż lekko zaczynałem czuć już ból w nodze. Myślałem jednak, że to przejdzie. Musiałem zejść z trasy. Jestem bardzo rozczarowany, bo to moje pierwsze zawody na 50 kilometrów, których nie ukończyłem, nie będąc zdyskwalifikowanym - żalił się Grzegorz.
Na dziesięć kilometrów przed metą przewaga Bakulina nad drugim Tallentem wynosiła już blisko dwie minuty. Z kolei trzecie maszerował Rosjanin Denis Niżegorodow. Ten tracił do Australijczyka 47 sekund. Ci dwaj zawodnicy szli w jednej grupie z Sudołem. Gdyby Polak nie przegrał z kontuzją, to on pewnie goniłby lidera. I kto wie? Może jak w Barcelonie przegoniłby Bakulina.
Choć Tallent na pięć kilometrów do mety miał jeszcze sporą przewagę, to jednak został wyprzedzony przez Niżegorodowa. Zatem mistrzem świata został Bakulin - 3:41.24. Drugi był Niżegorodow - 3:42.45, a trzecie miejsce zajął Tallent - 3:43.36.
- Żal, że cały rok pracy poszedł na marne. Grzesiu miał dobre tempo i mógł sięgnąć tutaj po medal. W najgorszym przypadku przyszedłby piąty, albo szósty.
Jedynym naszym reprezentantem, który doszedł do mety był debiutujący na seniorskiej imprezie Rafał Sikora, który był 13. - 3:50.24.
Ciekawostką jest, że rywalizacji nie ukończyło aż 18 zawodników.